Ania z Wrocławia, właścicielka dynamicznie rozwijającej się firmy, nigdy nie podejrzewała, że jej największym wrogiem stanie się kserokopiarka. Codziennie ta maszyna działała jak dobrze naoliwiona orkiestra, wypluwając kolejne dokumenty w rytmie biurowej symfonii. Ale pewnego poniedziałku, gdy na biurku piętrzyły się faktury, umowy i raporty gotowe do powielenia, urządzenie wydało z siebie przeraźliwy jęk, po czym… zamilkło. Cisza, która zapadła, była gorsza niż poranne opóźnienie dostawy kawy. Biuro stanęło. Dosłownie.
Pierwsze próby ratunku przypominały dramat szekspirowski – desperackie przyciskanie losowych guzików, delikatne poklepywanie obudowy, a nawet chwila nadziei, że może samo się naprawi, jeśli zostawi się je w spokoju. Nic z tego. Urządzenie tylko uparcie wyświetlało komunikat, który równie dobrze mógł oznaczać awarię bębna, protest przeciwko nadgodzinom albo wołanie o uwagę. Pracownicy patrzyli na Anię z niemym pytaniem w oczach: „Co teraz?”
Na szczęście Ania wiedziała, że w takich sytuacjach nie ma co się bawić w samozwańczego technika, bo jeden nierozważny ruch i można było tylko pogorszyć sprawę. W panice odnalazła numer do profesjonalnego serwisu i po chwili rozmowy usłyszała słowa, które brzmiały jak muzyka dla jej skołatanych nerwów: „Będziemy za godzinę”. Serwisanci przybyli niczym ekipa do zadań specjalnych – pewni siebie, uzbrojeni w zestaw narzędzi i aurę ludzi, którzy widzieli już niejedną kserokopiarkową tragedię. Po kilku zręcznych ruchach i analizie stanu urządzenia szybko znaleźli winowajcę – zacięty papier, który tak sprytnie ukrył się w mechanizmie, że nawet detektyw Poirot miałby z nim problem.
Kilka minut później maszyna znowu działała, a biuro odetchnęło z ulgą. Dokumenty znowu zaczęły wypełniać tace odbiorcze, a Ania mogła wrócić do zarządzania firmą, zamiast rozważać rytualne pożegnanie się z urządzeniem. Nauczyła się jednak jednej ważnej rzeczy – w biznesie nie warto czekać na cud, gdy można wezwać fachowców. Od tamtej pory numer do serwisu trzymała na honorowym miejscu – tuż obok ekspresu do kawy, bo jedno i drugie było równie niezbędne do przetrwania biurowej rzeczywistości.